Dobre historie bronią się same. Prawdziwie dobre historie są jak ogry i cebula – mają warstwy. Mogą czytać je czytelnicy młodsi i starsi, bardziej i mniej wyrobieni, i każdy z nich odnajdzie w nich coś dla siebie. Jednak by to osiągnąć, historia musi być wielopłaszczyznowa – co oznacza też niejednoznaczność i mnogość interpretacji.
Tokyo Ghoul (rozumiany w tym tekście jako cała twórczość Ishidy w tym uniwersum) jest bez wątpienia historią bardzo dobrą. Z oczywistych względów ma sporą rzeszę fanów, wśród których występują duże różnice zarówno w podejściu, jak i odczycie. Wynikają z tego sytuacje różnorakie, w tym bardzo konfliktowe. Do tej pory unikałam mieszania się w ciemną stronę fandomu – nie z powodu braku chęci, ale raczej przeświadczenia, że kto raz wejdzie w ten kocioł, prędko z niego nie wyjdzie, a jestem za leniwa na przerzucanie się cytatami i czepianiem słówek.
Nadeszła jednak wiekopomna chwila – wzięłam się za temat, który boli mnie od dawna. Będzie subiektywnie, złośliwie, upierdliwie i niecenzuralnie. Potencjalnie obrażone osoby z góry przepraszam, ale jako galopujący fangirl Tokyo Ghoula mam zamiar się wreszcie powyżywać.
W poniższym tekście NIE występują spoilery.
Czytaj dalej →