Tagi
boku no hero academia, cud wydawniczy, d.gray-man, fumita yanagida, haikyu!!, haikyuu!!, hana kimi, hanazakari no kimitachi e, haruichi furudate, hisaya nakajo, katsura hoshino, kouhei horikoshi, my hero academia, tomo-chan wa onnanoko!
Ruszam z cyklem! Pierwotnie miała być to lista dziesięciu najbardziej wyczekiwanych przeze mnie tytułów, szybko jednak okazało się, że nie tylko nie zmieszczę się w limicie – ale dycha na raz to trochę za dużo, jeśli o każdej z serii chce się napisać trochę więcej niż dwa zdania. A przecież nie po to tworzę tę listę, żeby darować sobie zachwyty nad ulubionymi mangami… Kultury w końcu nigdy za wiele! Kilkakrotnie słyszałam wprawdzie narzekania, że polski rynek mangowy już dawno się nasycił, a nadmiar wydawnictw i publikacji wpływa niekorzystnie na jakość produktów, ale bądźmy szczerzy – ile kochanych przez nas serii nadal czeka na wydanie w kraju nad Wisłą?
Dzisiaj pierwsze pięć mang, których pełne polskie wydania śnią mi się po nocach. Kolejność przypadkowa, dobór także. W zanadrzu mam jeszcze dziesięć razy tyle, więc bez zbędnego przedłużania:
Haikyuu!!
Autor: Haruichi Furudate
Publikacja: Shounen Jump (Weekly); od lutego 2012
Długość: 25+
Szansa na wydanie: Bardzo duża
Mój problem z polskim wydaniem Kuroko jest taki, że przez nie muszę dłużej czekać na Haikyuu!! Brzmi jak bzdura? Po głębokim namyśle nawet bardzo, ale w pierwszym odruchu pomyślałam coś w rodzaju: „Cholera, przecież na naszym rynku nie ma miejsca na kolejną długaśną sportówkę!” Tylko mniej składnie i pewnie trochę brzydziej. Dlatego z początku byłam szalenie zawiedziona decyzją Waneko.
Jeśli się nad tym zastanowić, to dość głupie myślenie – shounenowe tasiemce sprzedają się u nas na tyle dobrze, że nie powinno być najmniejszych problemów ze znalezieniem chętnych na kolejną historię o ciężkiej pracy, przyjaźni i realizowaniu marzeń. Zresztą – skoro na rynku jest miejsce na One Piece, Bleacha, Fairy Taila i dodatki do Naruto, to jakim problemem byłyby dwie serie sportowe?
Cóż, pewnie byłyby, bo większość osób pomyślałaby to, co ja w pierwszym odruchu – kupię albo to, albo to, w końcu to jeden worek kartofli. A że między Koszykówką według… Znaczy się Kuroko’s Basket a Haikyuu!! jest mniej podobieństw niż między tytułami z Wielkiej Shounenowej Czwórki? Eee tam, w końcu sportówka to sportówka!
Haikyuu!! w moim odczuciu jest jednak jednym z najlepszych shounenów, jakie kiedykolwiek powstały. Pojawiają się tu wszystkie najważniejsze cechy gatunku – nakama, fajto-on i te sprawy – ale świat przedstawiony jest zachwycająco zwyczajny. Bohaterowie zachowują się i wyglądają na swój wiek, a do tego naprawdę grają w siatkówkę! Taką prawdziwą, prawdziwą siatkówkę, bez żadnych supermocy i kurwików w oczach. Dodajmy do tego mnóstwo humoru i naprawdę przesympatycznych bohaterów, a dwadzieścia tomów mija jak z bicza strzelił. Do tego mecze mają przyzwoitą długość, wszyscy członkowie drużyny są tak samo ważni (chociaż Hinata i Kageyama są ciutkę ważniejsi), a konkurencyjne zespoły to też zazwyczaj grupy kochanych dzieciaków, a nie młodociani przestępcy. Najchętniej adoptowałabym połowę obsady.
Anime też jest bardzo dobre.
Swoją drogą Waneko będzie paskudne, jeśli nie pójdzie za ciosem i nie wyda też Extra Game. Wiecie, ten niby mini-sequel Kurosza, w którym zabrakło tylko fanserwisu i pożywki dla yaoistek (chociaż pisząc te zdanie wymyśliłam wątki dla przynajmniej dwóch hardkorowych yaoiców inspirowanych EG, więc jednak chcieć to móc). W końcu – przy serii długości trzydziestu tomów dwa dodatkowe nie powinny zrobić wydawnictwu większej różnicy…
Boku no Hero Academia
Autor: Kouhei Horikoshi
Publikacja: Shounen Jump (Weekly); od lipca 2014
Długość: 13+
Szansa na wydanie: Bardzo duża
I drugi shounenowy hicior, który w jednym bardzo przypomina poprzedni – tu też dzieci są dziećmi. Mają wprawdzie supermoce, ale dopiero szkolą się na superbohaterów w społeczeństwie, gdzie wszyscy posiadają nadzwyczajne zdolności. I chociaż udaje im się dokonać tego i owego, to wystarczająco często autor przypomina zarówno im, jak i nam, że to manga o smarkaczach i dorastaniu. A tak się złożyło, że niewielu mangaków sili się na to, by ich postaci zachowywały się adekwatnie do swojego wieku, więc duży plus za to. Od pewnego czasu cierpię na wcale niedrobne zboczenie na tym punkcie po tych setkach serii, gdzie nikt ani nie wygląda, ani nie zachowuje się na swoje lata.
A tak poza tym to BnHA to kawał dobrego, klasycznego shounena. Izuku ma wprawdzie IQ nieco wyższe niż wypada to protagoniście, w swoim otoczeniu uważany jest jednak za wielkie zero, więc sprawdza się w swojej roli. Do tego manga jest historią dwóch pokoleń zarówno superbohaterów, jak i superzłoczyńców, przez co seria nie cierpi na problem bezużytecznych dorosłych i bezsensownych fal nudnych przeciwników. Trochę mniej tu standardowych gadek o nakama, jednak norma shounenowych mądrości zostaje wyrobiona – w końcu historia kręci się wokół liceum dla herosów. A przecież wszyscy wiemy, że szkoła ma uczyć przede wszystkim życia, prawda?
Anime jest niezłe, ale znacząco słabsze niż manga – trochę za bardzo rozciągnęli pewne wątki.
Tak w ogóle, dalej nie mogę wyjść z szoku, jak bardzo polubiłam All Mighta. Początkowo na jego widok dostawałam drgawek, teraz powtarzam z głupią miną „Mou daijoubu! Watashi ga kita!” No i w chudej wersji wygląda jak podstarzały Yugi!
D.Gray-man
Autor: Katsura Hoshino
Publikacja: Jump SQ.Crown; od maja 2004
Długość: 25+
Szansa na wydanie: Istnieje
Jeśli przeczyta to ktoś, kto wie, jakim cudem tej serii jeszcze nikt u nas nie wydał – proszę o oświecenie ciemnej masy. No dobrze, są przerwy, hiatusy i brak widoków na rychły koniec, ale ejże – to problem wielu mang. Hoshino-sensei wcale nie jest aż tak przerażająca, mimo problemów zdrowotnych wyprodukowała 25 tomów w 12 lat. To nie jest taki zły wynik jakby na to nie patrzeć. Nie chcę (jeszcze) palcem pokazywać, ale mamy na naszym rynku kilka serii, które mają znacznie gorsze przestoje…
A D.Gray-mana warto przeczytać. Początki były wprawdzie mocno takie sobie, a uważny czytelnik bez trudu dostrzeże, jak autorce zmienił się koncept, ale znowu – taki urok wielu serii, autorzy bardzo często nie wiedzą, czy ich historia sprzeda się w tomach dwóch, czy dwudziestu, i początkowe rozdziały często bywają nieporadne i pełne sprzeczności z ciągiem dalszym. Ale znowu nie chcę pokazywać palcem ;)
A czemu warto? Bo jest ślicznie (kolorowe ilustracje sensei odbierają mi czasem mowę), zabawnie, wzruszająco i zaskakująco. To shounen poruszający wszystkie możliwe shounenowe tematy, ale jednak kapkę inny, bardziej dołujący. Może trup nie ściele się jakoś szczególnie gęsto (choć kilka całkiem znaczących śmierci było), ale cały nastrój serii przepełniony jest jakimś takim smutkiem, beznadzieją i melancholią. Psychika ludzka jest tu znacznie bardziej krucha, możliwości mniejsze, relacje bardziej skomplikowane, motywacje sprzeczne. Bohaterowie biorą udział w wojnie, której nie rozumieją, a czytelnika co jakiś czas nachodzi refleksja, że ci źli wiedzą więcej i to oni mogą mieć w jakiś przewrotny sposób rację. Sami antagoniści są zresztą wyjątkowo sympatyczni – traktują głównych bohaterów znacznie przyjaźniej niż są traktowani, przez większość czasu zaś robią swoje, nie przejmując się jakimiś upierdliwymi ludzikami, którzy próbują im przeszkadzać.
No i mają Hrabiego Milenium.
I Mariana Crossa. Nie zapominajmy o Crossie, którego anime bardzo skrzywdziło, rozbudowując znacznie wątek jego paskudnego charakteru i odzierając z wszystkiego co wspaniałe w tej postaci. Z nieznanych przyczyn twórcy ekranizacji postanowili pozostawić mentorowi głównego bohatera tylko dwie zalety – urodę i umiejętność walki. A przecież relacje Crossa z Allenem należą do najbardziej poruszających więzi tego typu z jakimi spotkałam się w mandze.
A rewelacje ostatnich rozdziałów to już w ogóle szczena w dół – po takich numerach cała historia aż się prosi od przeczytanie od nowa, ale pod innym kątem. Może z tej okazji ktoś pokusiłby się na polskie wydanie?
Tomo-chan wa Onnanoko!
Autor: Fumita Yanagida
Publikacja: twi4; od kwietnia 2015
Długość: 4+
Szansa na wydanie: Nie mam złudzeń
Ta pozycja przekonała mnie do mang typu yonkoma – czyli czterokadrówek. Wprawdzie nieco wcześniej zdążyłam się przekonać, że powstają ciekawe historie tego typu (Gekkan Shoujo Nozaki-kun), ale dopiero Tomo-chan pochłonęła mnie do tego stopnia, że z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy i co jakiś czas czytam ciurkiem całą serię. Te cztery tomy może nie wyglądają imponująco, ale nowe rozdziały – jednostronicowe wprawdzie, ale jednak – dostajemy niemalże codziennie, a fabuła prezentowana jest w sposób ciągły; nie są to wyrwane z kontekstu historyjki, tylko wynikające jedne z drugich wydarzenia, które zmieniają bohaterów i relacje między nimi.
A bohaterowie są prawdziwie zacni. Tytułowa Tomo-chan to nie tylko kwintesencja chłopczycy – to swoisty ideał męskości, i to w rozumieniu obu płci. Zapewne dlatego jej przyjaciel, Jun, nie widzi w niej potencjalnego obiektu uczuć, tylko niedościgniony wzór do naśladowania. Tomo próbuje to zmienić, ale jej starania – no i ten charakterek – tylko pogłębiają prawdziwie braterską więź między nią a wybrankiem jej serca (warto mieć jednak na uwadze, że Jun jest emocjonalnym tępakiem). Od czego ma się jednak przyjaciół! A że ci nie są do końca normalni? No cóż… W końcu z jakiegoś powodu jest to jedna z moich ulubionych komedii, prawda?
Historia o chłopczycy, która próbuje wyjść z friendzonu może brzmieć banalnie, ale jakość Tomo-chan wynika nie z oryginalnego pomysłu, tylko znakomitego wykonania. Mangaka na każdej stronie raczy nas jakimś gagiem, jednocześnie humor nie jest ani oklepany, ani głupi, ani tym bardziej męczący. Postaci nie ma zbyt wiele, każda z nich jest wyjątkowa, zapadająca w pamięć i ma szanse zabłysnąć, a ich spotkania, rozmowy i konflikty nie przestają zaskakiwać i bawić.
Hana Kimi
Autor: Hisaya Nakajo
Publikacja: Hana to Yume; od sierpnia 1996 do sierpnia 2004
Długość: 23 + 2 tomy After School
Szansa na wydanie: Marne, chyba że JPF się zlituje
Hanazakari no Kimitachi e, znane powszechnie jako Hana Kimi, to nie tylko klasyka shoujo – to także czołowy przedstawiciel gender bender, nurtu doskonale znanego popkulturze, z jakiegoś powodu jednak szczególnie uwielbianego przez autorki shoujo. No dobra, potencjalnych powodów jest całkiem sporo. Kamuflowany yaoizm, potencjał haremowy historii, fascynacja przebierankami i cosplayem… Jest nad czym dumać, ale nie o tym miałam przecież pisać.
Podejrzewam, że młodsze pokolenie polskich fanów mangi może nie znać przygód naczelnej stalkerki shoujo, więc śpieszę z wyjaśnieniami – Mizuki Ashiya, wychowana w Stanach Japonka, wymusza na rodzicach zgodę, by pozwolili jej przenieść się do japońskiego liceum. O tym, że jest to liceum męskie, jakoś „zapomina” wspomnieć – za to ścina włosy, wdziewa grubą kamizelkę pod koszulę, podrabia dokumenty i jedzie do ojczyzny swoich przodków, by spotkać swojego idola – lekkoatletę Izumiego Sano. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności nie tylko ląduje z nim w jednej klasie, ale zostaje też jego współlokatorką. Niestety, okazuje się, że Sano nie tylko ma mało przyjemny charakter, ale porzucił też skok wzwyż, a nowy kolega zwyczajnie działa mu na nerwy. To jednak nie jedyne problemy naszej szalonej protagonistki, która nie tylko musi ukrywać własną płeć i przekonać upartego ex-sportowca, by wrócił do sportu – albowiem Hana Kimi to shoujo przełomu tysiącleci! Ashiya jest więc magnesem na kłopoty, fabuła nie boi się absurdu i przerysowania, tylko czasem przerywanego przez poważniejsze sceny, szkoła zaś bardziej przypomina cyrk niż rzeczywistą placówkę edukacyjną. Ale co z tego, skoro zabawa jest przednia?
A jeśli dalej nie jesteście przekonani, to podpowiem, że Hana Kimi przypomina nieco późniejszy Ouran High School Host Club. Osobiście wietrzę tu inspirację, ale nie ma mowy o plagiacie – to trochę inne czasy, inny humor i inne shoujo, ale jeden i drugi tytuł śmiem nazywać nie tylko klasyką komedii shoujo i gender bender, ale też mangi w ogóle.
No i obowiązkowo trzeba obejrzeć japońską dramę z 2007. To wprawdzie nie jest ekranizacja, tylko adaptacja, ale znakomicie oddająca ducha serii – twórcy, zamiast walczyć z absurdem oryginału, podkręcili go jeszcze bardziej. No i do tego ta obsada… Mimo wszystkich zmian, to dalej są dokładnie te same radosne przygłupy, które poznajemy w mandze.
A zmiany były swoją drogą bardzo potrzebne, i to nie tylko dlatego, że historię trzeba było znacznie skrócić. Przede wszystkim potrzebna była cenzura! Bo oto w Hana Kimi nasi nieletni bohaterowie otwarcie i wielokrotnie raczą się alkoholem, bez szczegółów ale jednoznacznie sportretowane są sceny seksu, także z udziałem piętnastolatka – w Japonii wiek zgody wynosi wprawdzie 13 lat, ale osobiście czułam wyraźny dyskomfort, czytając o romansie studentki z gimnazjalistą. Do tego głównym powiernikiem i swoistym mentorem Mizuki jest doktor Umeda, który od lat pozostaje moim ulubionym fikcyjnym homoseksualistą.
No i angielskie wydanie z Viz Media jest tak źle przetłumaczone, że podczas lektury miałam ochotę rzucać mangami przez okno – a że zamówiłam od razu dwie sztuki 3-in-1, byłoby to niebezpieczne dla otoczenia…
A tak całkiem serio…
…to naprawdę nie wydaje mi się, żebym wymagała zbyt wiele. Przynajmniej jeszcze nie w tym odcinku ;D Zaproponowałam trzy popularne shouneny, klasyczne shoujo i tylko przy Tomo-chan można kręcić nosem, że nie jest to zbyt popularna seria. W 2016 Haikyuu!! było piątą najlepiej sprzedającą się serią w Japonii, a Boku no Hero Academia – siódmą (źródło). Najnowszy tom D.Gray-mana wylądował na 61 pozycji wśród najlepiej sprzedających się tomików – to bardzo dobry wynik, szczególnie biorąc pod uwagę problemy autorki oraz inne tytuły z listy. Hana Kimi to też nie byle popychadło. Seria ma pełnoprawne adaptacje (dwie japońskie, tajwańską i chińską); dwudziesty trzeci tom mangi był w 2007 piątą najczęściej kupowaną mangą w Japonii (źródło – swoją drogą, z jedenastu tytułów z tej listy po polsku wyszły tylko dwa, a szkoda); całość jest jedną z najlepiej sprzedających się serii shoujo w historii (na pewno przedział 10-20 milionów egzemplarzy, podobno ponad 17 mln; niestety dane dla starszych serii poniżej 20 mln są słabo dostępne, a shoujo są znacznie mniej popularne niż shounen i seinen). A co się tyczy Tomo-chan… Chyba pozostaje mi tylko trzymać kciuki, że ktoś się weźmie za ekranizację, to zawsze robi oryginałowi świetną reklamę. No i czy wszystkie wydawane u nas serie są aż tak szalenie popularne?
Za tydzień kolejne pięć mang, które chętnie kupiłabym po polsku. A przy okazji robię jeszcze jeden mały projekt z Tokyo Ghoula, proszę trzymać kciuki, żebym dała radę i nie napisała nic koszmarnie głupiego ;)
frydzia said:
Najpierw pomyślałam: oj, mój portfel by płakał, ale po przejrzeniu listy okazało się, że w sumie znam tylko dwie z tych mang, a trzecią ze słuchu, więc gdyby nagle rzucili się wydawać twoje propozycje, to na razie nie byłoby tak źle (chociaż te, których nie znam, też brzmią nieźle) :P Eh, to tylko uzmysławia mi, jak mało manguś znam :/
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Wombat said:
Może następnym razem trafię lepiej ;> A które mangi znasz? Wiesz, zawsze możesz potraktować to jako zachętę do poznania… Taki Arslan i Tomo-chan są całkiem krótkie, a i reszta nie jest jeszcze jakoś nie do przebicia. Pomyśl o takim Kochikame, które ma 200 tomów ;D
PolubieniePolubienie
frydzia said:
Boku no Hero i Haikyuu śledzę na bieżąco, D.Gray-mana znam ze słyszenia.
Heh, jeszcze w trakcie czytania notki zaczęłam googlać serie, których nie znam, i sprawdzać stan skanlacji, więc zachęta jest :D A Arslan to chyba nie z tego wpisu…
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Wombat said:
Oż, racja XD Pierwotnie wpis miał być na dziesięć pozycji, ale wyszedł dużo za długi, potem Hana Kimi miało być w następnym, ale do Arslana muszę zrobić jedno zestawienie, więc zamieniłam miejscami i chyba trochę już mi się pomieszało od przerzucania tego z miejsca na miejsce ;D Do tego jestem jeszcze ostatnio tak zakręcona, że przydarzają mi się sytuacje rodem z kawałów o blondynkach @@ Ale przynajmniej następną część mam prawie gotową.
D.Gray-mana też znałam długo ze słyszenia, aż w końcu postanowiłam sprawdzić, co to jest. Początki nie zachwyciły mnie jakoś szczególnie, ale jak to często bywa – mangacy potrzebują czasu, raz – żeby się rozkręcić, dwa – żeby wyrobić styl. I przy DGM bardzo to czuć – im dalej, tym manga robi się lepsza.
Co dziwne, z Tomo-chan nie miałam tego problemu. Od pierwszego rozdziału poziom jest zadziwiająco równy. Zwykle tak bywa u starych wyjadaczy, a jak teraz zerkam, to ma same doujinshi na koncie.
PolubieniePolubienie
frydzia said:
Tak właśnie myślałam, ze ci się zaplątało, bo przecież wyjaśniałaś we wstępie, że miało ich być dziesięć :)
Kusisz tym D.Gray-manem, chociaż chyba bardziej jestem w nastroju do HanaKimi. A takie obserwowanie, jak zmienia się styl autora, też bywa ciekawe.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Wombat said:
Obejrzałam w weekend z przyjaciółkami prawie całą dramę Hana Kimi z 2007 ;) Tą, z której fragment linkowałam. Dziwię się, że nie dostałam w łeb od nikogo za opowiadanie co chwilę, jak to w mandze było, co zmienili, co się nie zmieściło… Mnie by chyba szlag trafił na ich miejscu, ale mimo wszystko dostałam takiego ataku fangirlowania, że chyba będę czytać dziś HK na skanlacjach.
Trochę jestem zła, bo wydanie z Viz Media jest po prostu tragicznie przetłumaczone, ale na zamówieniach z Azji można zbankrutować. Ostatnio wlepili mi podatek od importu – VAT+”obsługa” kosztowały mnie 40% wartości paczki, oczywiście wszystko w euro, a robiłam od razu większe zamówienie.
A najbardziej bawi mnie to, że prawdopodobnie mogłabym ten podatek ominąć, gdybym miała własną działalność gospodarczą. Bo wtedy nie byłabym, cholera, importerem. I weź ty człowieku wspieraj legalną kulturę…
PolubieniePolubienie
frydzia said:
Owocny weekend, jak widzę :) (ja tam jakiegoś hentaja czytałam :P ). Na dramach się kompletnie nie znam, zawsze gdy znalazłam jakąś, która mnie zaciekawiła, to nie było do niej polskich napisów i mój wewnętrzny leń brał górę i odpuszczałam. Tutaj nawet te angielskie suby tak nie przerażają, ale i tak nie zadeklaruję, że obejrzę, bo już tyle mam planów, że i tak mi życia nie starczy.
Wydań zagranicznych też nie mam, z moimi językami jest tak, że mogłabym nawet nie rozpoznać złego tłumaczenia. Mogę się jedynie łączyć w bólu, że koszta takie duże i że prawo takie durne. Z braku lepszego rozwiązania zostają nam skanlacje.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Wombat said:
Jakiego hentaja? ;D Co do skanlacji… Cóż, to temat na długą i burzliwą dyskusję, bo mam bardzo mieszane uczucia co do tego procederu ;)
Ha, też mam tyle planów, że życia nie starczy, a zamiast je realizować , zajmuję się intensywną prokrastynacją XD
PolubieniePolubienie
frydzia said:
To było Velvet KIss, nie wiem, jak na to wpadłam w internetach, ale nawet mi się spodobało (fabuła oczywiście, a nie że te tam takie ;) Btw, chyba mój pierwszy :P
Skanlacje to faktycznie temat rzeka z mieszanymi uczuciami, więc może dyskusji nie zaczynajmy :) Nie wiem, czy wniosłaby coś nowego, przynajmniej z mojej strony.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Wombat said:
Huh, sprawdzę dziś ;> Chociaż Internety twierdzą, że to jeszcze ecchi, a nie hentai pełną gębą… Pamiętam jak Yumegari ogłosiło „Witchcraft”. Moją reakcją był uradowany ryk, że pierwszy hentai na naszym rynku to coś, co znam i pamiętam (bo hentajce się łatwo zapomina).
E tam, każda dyskusja coś wnosi – choćby jako same ćwiczenie sztuki rozmowy oraz poznawanie oponenta ;)
PolubieniePolubienie
frydzia said:
Niby mówią, że ecchi, ale komentarze pod spodem na MALu, że w sumie hentai. A że w moim przekonaniu ecchi to jednak łagodniejsze są, to skłoniłam się ku drugiej opcji. Ale jako bardziej siedząca w temacie zawsze możesz mnie potem poprawić :)
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Wombat said:
Są jeszcze smuty. Sama dzielę to na 1) ecchi bez seksu, ale z podtekstami 2) smuty z seksem będącym częścią fabuły 3) hentaje, gdzie seks stanowi ponad 50% historii i podporządkowuje sobie wszystkie inne aspekty tejże i/lub historia prowadzona jest tylko po to, by czytelnik/widz robił sobie drugą ręką dobrze. Chociaż w tym wszystkim wiele ecchi ma znacznie mniej sensu niż hentaje… Takie Masou Gakuen HxH to niby ecchi, ale fabuła jest tylko po to, żeby „przymusić” głównego bohatera do obmacywania kolejnych cycatych panienek w imię ratowania ludzkości czy jakoś tak. Nie wiem, poległam po dwóch odcinkach. Oglądałam i czytałam hentaje pełną gębą, które miały więcej fabuły.
PolubieniePolubienie
frydzia said:
Nie obił mi się o oczy jeszcze termin „smut”, ale że w zbereźnych mangach nie siedzę, to chyba zrozumiałe. Nie ma to jak doszkalać się z fandomowej terminologii :D
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Wombat said:
Pisany erotyk, erotyczne fan fiction, porno dla kobiet… Jak wszystkie słowa internetowe, nie ma to jednej definicji, ale szukałam dobrego określenia na nieco inne wykorzystanie seksu w twórczości i to podeszło jakoś… naturalnie. Choć może i nie jest najtrafniejsze? W porno sceny seksu mają czytelnika podniecać, ale jest tyle książek, komiksów i filmów gdzie seks służy ukazaniu uczuć, relacji, poglądów, problemów i patologii. Przedstawienie może być pornograficzne w swojej dosłowności, ale czy jeśli jego celem nie jest wzbudzenie podniecenia – to czy można je nazwać pornografią?
PolubieniePolubienie
frydzia said:
Miałam profesora filmoznawcę, który lubował się w transgresyjnej tematyce, także związanej z seksem, i oczywiście nie mogło zabraknąć kwestii granicy pomiędzy filmem erotycznym a pornograficznym. I chyba najbardziej sensowną propozycją rozróżnienia było to, o czym napisałaś, czyli cel ukazania scen seksu. Co dyskusji nie zamykało, bo sposób ich ukazania też robił swoje, i sposób kręcenia, i kontekst…
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Wombat said:
Opowiedz coś więcej, brzmi ciekawie ;) Wprawdzie wydaje mi się, że jestem w stanie domyślić się przynajmniej części argumentów – np mówiąc, że coś jest przedstawione w sposób „pornograficzny”, mamy na myśli sposób (dosłowność i dosadność), a nie cel, ale… Zawsze warto dowiedzieć się czegoś nowego ;)
PolubieniePolubienie
Tsukiakari-sama said:
Z twojej listy najbardziej wzdycham za D.Gray-Man’em (mam nawet kilka tomików po angielsku). Katsura Hoshino ma wielki talent i z całego serca trzymam kciuki za poprawę jej stanu zdrowia. A w Polsce mogliby wydać ten tytuł nawet dla samego Kandy Yuu, mojego ukochanego księcia tsundere.
Tak na poważnie, uwielbiam serie z takim mrocznym klimatem, niejednoznaczne, gdzie nie mamy czarno-białych postaci. I oczywiście ten mindfuck fabularny.
Oraz te odwieczne pytanie. Gdzie jest Lavi? Siedzi w jakieś szarej strefie z Hide?
Wspomnę jeszczę o Marianie, bo widzę, że za nim przepadasz. Obojętnie jak bardzo kocham Yuu, to tylko Allen z Crossem mi się śnili (trzy razy) i za każdy razem rude kłaki Mariana okazywały się wigiem. Wybacz za takie zwierzenia, ale to tkwi we mnie głęboko. Od wielu, wielu lat…
W fandomie Haikyuu nie siedzę, ale na 100% kupiłabym (zwłaszcza od J.P.F). Uważam „Siatę”(roboczy polski tytuł od pana Dybały) za jedną z najlepszym sportówek, które teraz wychodzą (mam jeszcze sporą słabość do Yowamushi Pedals, ale to marzenia ściętej ryby).
Ostatnio jednak wolę czas poświęcić starszym seriom. Może to kwestia wieku, bo już się starzeję jako otaku i zwykłe shouneny tak nie bawią jak kiedyś. Sporo jest naprawdę świetnych tytułów sportowych, które wiem, że nie mają u nas szans na wydanie, jednak więcej wnoszą niż taki Kuroko.
Boku no Hero Academia…
To jest tak przyzwoicie napisany shounen, że aż nijaki. Nie mogę nawet znaleźć jakiś wyjątkowych wad w tej serii, ale niczym mnie nie porwał. Postacie są sympatyczne, ale nie jestem wstanie się do nikogo przywiązać. Jeśli zaś seria nie wywołuje u mnie ŻANYCH emocji, nawet negatywnych, to nie jestem wstanie tego czytać. Może dziesięć lat temu świetnie bym się przy tym bawiła, ale teraz nie wnosi dla mnie niczego nowego. Trzymam jednak kciuki, żeby się manga dobrze rozwijała.
Reszty tytułów nie znam i bardzo rzadko czytam pozycje z tego typu gatunków. Liczę również na to, że niedługo wyjdzie ciąg dalszy wish list.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Tsukiakari-sama said:
Sorry za błąd (Boku no Hero Academia). Szkoda, że nie mogę poprawić komentarza…
PolubieniePolubienie
Wombat said:
Poprawiłam za ciebie ;)
Z tego co pamiętam, Lavi jest zakładnikiem Sherila? Zastanawia mnie ten poprzedni uczeń Bookmana, którego ten stracił. Spodziewam się zresztą, że niedługo dostaniemy arc poświęcony tym dwóm. Dostaliśmy ostatnio tyle rewelacji z głównego wątku, że zdecydowanie czas na postaci drugoplanowe, a Lavi idealnie się tutaj nadaje. Z drużyny Allena chyba tylko o nim nie wiemy zbyt wiele (Rinari swój wątek miała, Kanda dostał cały arc, o reszcie dowiadywaliśmy się na bieżąco). Ciekawi mnie jeszcze Hevlaska, ale…
Cóż, mogę ich wszystkich bardzo lubić, ale w DGM wszystkie wątki bledną w obliczu głównego. Czternasty to dalej wielka niewiadoma, nie wiemy nic o „starym” Allenie, motywacjach Crossa… Nie wiemy nawet jak to w końcu było z Maną – na początku mangi było, że Allen zrobił go akumą, ale po ostatnich rozdziałach… Coraz bardziej się upewniam, że Noah w jakiś przewrotny sposób są tymi dobrymi, a Innocence może i pochodzi od jakiegoś boga, ale to bardzo zły i okrutny bóg.
Też chcę, żeby przyśnił mi się Cross @@ I może mieć nawet wiga (chociaż to nie jest typ, któremu by się chciało), i tak znajduje się na liście moich mangowych wielkich miłości ;D
BnHA moim zdaniem ma bardzo podobny klimat do Haikyuu. Może jest trochę słabsze jeśli chodzi o humor, ale ma inną przewagę – i jest nią długość. Haikyuu będzie na pewno dłuższe niż Kuroko (choć mniej się dłuży) – obstawiam jeszcze przynajmniej dziesięć tomów do końca serii, jak nie piętnaście. Schemat jest zresztą bardzo klasyczny, bez trudu dało się przewidzieć, kto który mecz przegra, a kto wygra, jak się ta historia będzie toczyć. BnHA może nie zmierza jeszcze do końca, ale fabuła jest znacznie konkretniejsza. Ostatnie wydarzenia bardzo fajnie podzieliły zresztą historię – pierwsze jedenaście tomów było konfliktem All Mighta i jego nemezis, teraz czas by uczniowie tych dwóch stanęli naprzeciwko siebie. Baaardzo podoba mi się to rozwiązanie.
Też sięgam ostatnio po inne serie niż niegdyś – jednak nie mam już nastu lat i drażnią mnie piętnastoletni bohaterowie, najbardziej zaś ci, którzy niby mają lat piętnaście, ale wcale tego nie widać. Nie mogę też zdzierżyć że w Tytanach główna ekipa jest AŻ TAK smarkata. Zawsze staram się o tym zapomnieć i dodać im te dwa, trzy lata dla własnego komfortu.
Ale widzę, że będę musiała powyciągać więcej staroci (jak Hana Kimi) i mniej znanych serii (jak Tomo-chan), może przekonam kogoś do choć jednej z tych serii ;D
Kolejny wish list się właśnie pisze (sam, hłehłehłe), mam nadzieję, że jeszcze dziś skończę ;)
PolubieniePolubienie
frydzia said:
Zdradź sekret na samopiszące się notki!
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Wombat said:
Notki piszą się same w głowie. Jak gdzieś idziesz, jedziesz, przed zaśnięciem, piękne i dorodne zdania wyrastają jak grzyby po deszczu. A potem siadasz przed kompem i próbujesz je przesadzić z pamięci bez uszkadzania, co jest na tyle frustrujące, że przydaje się ktoś – lub kilka ktosiów – kto marudzi ci nad uchem, żebyś przestała się obijać i wzięła do roboty ;D
PolubieniePolubienie
frydzia said:
Takie samopisanie się znam, też mi się zdarzało :) Gorzej potem z przelaniem tego w klawiaturę, bo nie zawsze wychodzi tak ładnie jak w głowie, tak płynnie i tak, żeby było wszystko, co być miało :/
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Wombat said:
Mi nigdy nie wychodzi. Dwie mangi, które opisałam, wiszą już na trzeci odcinek, bo brakuje „tego czegoś” w tym, co o nich napisałam ;D Czasem mam ochotę walić głową w biurko, bo czuję, że z mojego opisu wyłania się zupełnie coś innego niż chciałam. Niektóre rzeczy trzeba chyba zobaczyć jednak na własne oczy.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Darya said:
…wiesz, że w draftach WordPressowych mam identyczny post xD? Miałam go kiedyś wrzucić gdybym nie zdążyła z jakimś postem, ale cały czas zapominam, że go mam i muszę go lekko uaktualnić, bo wydali mi przez ostatni rok… *sprawdza*… Yay, jednyh kucharzy xD
Ale powtarza mi się z Tobą DGM. Niestety patrząc na tempo 3-miesięcznych rozdziałów szanse są małe :< Anime z zeszłego roku dało mi znów troszeczkę nadziei, ale jednak nie wystarczająco dużo… A szkoda, bo to naprawdę wyróżniająca się na tle innych shounenów tytuł. I ma Mariana <3
Co do HQ, to Waneko bardzo narzeka na niską sprzedaż Kuroko, które trochę zraziło ich do sportówek D:
Całkiem zachęciłaś mnie do Hana Kimi :"D Kojarzyłam tytuł wcześniej, ale zrobiłaś mu bardzo zacną reklamę ;)
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Wombat said:
HQ baaardzo różni się od Kuroko; moim zdaniem stawianie tych tytułów obok siebie jest dość głupim pomysłem.
Co do wszystkich przerw w wychodzeniu DGM… Przynajmniej Studiu JG nie powinno to przeszkadzać. Wydają w końcu Lovelessa, a Kouga ma dużo gorsze tempo niż Hoshino.
Yey, nawróciłam kogoś na HK. To teraz czekam na relacje z lektury ;D
PolubieniePolubienie
Darya said:
Obie sportówki znam bardzo pobieżnie, ale jednak łączy je ten sam magazyn i gatunek, stąd porównania. Ja się wymądrzać nie będę xD
Och, z tym studiem JG to pięknie rzuciłaś xDDDD Tak, to dobre połączenie by było.
Spoooko, ja mam jeszcze kolejkę :”D Poczekasz se jeszcze.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Wombat said:
Nie orientuję się w hiatusach aż tak dobrze, ale Loveless to jest temat, który boli mnie od dłuższego czasu – zarówno przez wzgląd na ślimacze tempo wychodzenia, jak i pewne zbędne wątki fabularne… No dobra, bez jaj, Loveless jest znacznie lepszą historią, jak się zapomni, że to shounen-ai XD
PolubieniePolubienie
Pawel.M. said:
Co do Maga, to chyba nie ma co liczyć na fantastykę japońską. Jakiś czas temu Andrzej Miszkurka pisał na ich forum, że z pozycjami nieanglosaskimi są różne problemy (nie tylko z tłumaczami) i oni odpuszczają. Co prawda wydali teraz skandynawskiego autora Larsa Wilderanga, ale czy to oznacza zmianę polityki? Śmiem wątpić.
I tłumacz z japońskiego… To Rebis wydaje teraz chińskie SF (Cixin Liu) ale tłumaczą nie z oryginału, tylko z tłumaczenia angielskiego…
I zapraszam do siebie, może mi polecicie pod ostatnią notką jakąś dobrą mangę SF/fantasy dla dorosłych.
PolubieniePolubione przez 1 osoba