Tagi

, , , , , , , , ,

Jestem wstrząsająco niewybredna – czytam i oglądam niemal wszystko, co wpadnie mi w łapy, jeśli tylko nastrój temu sprzyja – ale są pewne magiczne słowa, które błyskawicznie wprawiają mnie we właściwy humor. Jednym z nich jest josei.

Manga josei – czyli adresowana dla starszych nastolatek i młodych kobiet. Innymi słowy – dla takich egzemplarzy jak ja. Fakt, że skośnookich, czarnowłosych i z zupełnie innego kręgu kulturowego, ale nie szkodzi. Przy bliższych oględzinach okazuje się, że młode kobiety na całym świecie są szokująco do siebie podobne.

Wzgórze Apolla – 1/9

Trochę się na tym podziale gatunkowym przejechałam. Moja wina – sama się mądrzę, że te wszystkie shouneny, seineny i inne tego typu określenia dotyczą profilu wydawniczego magazynów, a nie gatunków, a potem zapominam o tych mądrościach i oczekuję czegoś zupełnie innego.

No dobrze, ociupinę bredzę. Wzgórze Apolla autorstwa Yuki Kodamy ma klimat josei, a to, że narratorem historii jest chłopak, wcale się z tym nie wyklucza. To ja naczytałam się za dużo mang o szalejących dwudziestkach i zgorzkniałych trzydziestkach.

Treść

Japonia, Kiusiu, początek roku 1966. Introwertyczny Kaoru jest przyzwyczajony do ciągłych przeprowadzek, choć niekoniecznie najlepiej radzi sobie emocjonalnie z samym sobą. W chwilach stresu zwykł uciekać na szkolny dach – ale tym razem drzwi są zamknięte, a kluczyk podobno znajduje się w rękach chuligana z jego klasy… Tak rozpoczyna się przyjaźń trójki licealistów, a wszystko to przy akompaniamencie jazzu.

Pierwszy tom fabularnie tyłka nie urywa, da się też wyczuć zalążki troszkę przewidywalnych relacji miłosnych między bohaterami, jednak… Wzgórze Apolla ma w sobie coś wyjątkowego. Może to te lata 60, może to ten jazz, a może to ze mnie wychodzi stara baba – ale jest w tej mandze nostalgia, tęsknota, nastrój opowieści starszej kobiety o latach jej młodości. Bohaterowie są młodzi, naiwni, pozornie beztroscy, ale jest w tym dużo naturalności. Pojedyncze kadry i niedomówienia (choćby sprawa z różańcem) są na razie wspomnieniem niepokoju, ale podskórnie czuję, że ta sielanka nie potrwa długo.

Poza tym – jak często czytacie historię, których akcja dzieje się w Japonii lat sześćdziesiątych? Pal licho brak komórek i komputerów – ale mamy jazz, płyty winylowe oraz piwniczne jam sessions. Dość znamienny jest też często wspominany Chopin oraz japońscy chrześcijanie – akurat z tym motywem spotykam się w mandze chyba po raz pierwszy. Albo zwyczajnie mam sklerozę.

Lubię postaci wykreowane przez Kodamę. Mam nadzieję, że rozwinie jeszcze bardziej wątek Kaoru, jego rodziny i problemów emocjonalnych. Jego z głównej trójki lubię najbardziej; Sentarou jest szalenie sympatyczny, ale na razie mam wrażenie, że autorka trochę się w nim kocha i że grozi mu nadmierna zajebistość, a Ritsuko jest przesympatyczna, ale jej znów grozi durzenie się w Sentaro… Zresztą, prawdopodobnie to tylko moje zwidy i obawy, ale wolę pojeżyć się i pofukać na początku, niż srodze zawieść się potem. Szczególnie, że tak miło jest odetchnąć z ulgą, że się nie miało racji, prawda?

8.5/10

Pestek

Prawie zapomniałabym o jednorozdziałowej historii zamieszczonej na końcu tomu. O Pestku trudno mi się wypowiadać; zapewne lepiej przyjęłabym go w jakiejś antologii lub opublikowany samodzielnie. Na tle Wzgórza wypada nieco blado. Ma sens i przesłanie, ale jest tak krótki, że moralizatorska nuta – choć słuszna i prawdziwa – drażni zamiast przekonywać. Shida byłaby obiecującą główną bohaterką, ale nie dostała miejsca, żeby rozwinąć skrzydła. Klimat jest uroczy, rysunek śliczny, ale jednak jest zbyt krótko, szybko i po łebkach. Do tego ta niepokojąca nutka dendrofilii i seksualności roślin… Brrr.

6/10

Wykonanie

Wzgórze Apolla było wydawane w latach 2007-2012 w miesięczniku Flowers, jest więc mangą stosunkowo nową. Wydaje mi się, że dostrzegam swojego rodzaju stylizację na starsze pozycje, jednak mogło mi się przewidzieć. Rysunek jest specyficzny i urokliwy, z mocnymi i wyraźnymi konturami, ale też kobiecą delikatnością. Bishounenów tu się nie uświadczy, a Rikko to najbardziej swojska dziewczyna, jaką można sobie wyobrazić. I chyba określenie „swojski” jest najbardziej adekwatnym określeniem do klimatu wizualnej strony tej mangi.

Autorka nie boi się szczegółów – choćby szczerby po wybitym zębie – jednak odniosłam wrażenie pewnej ascezy w rysunku. Kartkuję teraz tomik i dostrzegam mnóstwo elementów przeczących temu stwierdzeniu, ale całość wydaje się bardzo czysta i staranna. Brak tu zbędnych linii, pobazgrania i wariackich papierów. Wręcz odczuwam horror vacui gdy się temu przyglądam. Bo ładne, bo pasuje, rastry są, cienie są, ale jednak wolę większy bałagan.

8/10

Wydanie polskie

JPF się postarał! Wyjątkowo nie tłumaczy pan Dybała, tylko pani Agnieszka Opałko, ale mangę czyta się genialnie. Nie znam oryginału i nie chce mi się niczego porównywać – zarejestrowałam tylko, że wydawnictwo wrzuciło pierwotną wersję na Facebooka, która nie spodobała się fanom, więc JPF przełożyło premierę, przesunęło też kilka innych terminów, ale…

To prawdopodobnie najlepsze tłumaczenie mangi na naszym rynku.

Języki mają swoje warianty, między innymi gwary i dialekty, choć bardzo często trudno jest precyzyjnie ustalić, gdzie zaczyna się jedno, a kończy drugie. Bohaterowie Wzgórza Apolla – oprócz Kaoru, przybysza z zewnątrz – także posługują się dialektem. Z moich informacji wynika, że jest to dialekt Nagasaki z okolic Sasebo, czyli z północy prefektury, a zachodniej części wyspy Kiusiu. Nie jest to dobrze znany wszystkim fanom mangi dialekt z Osaki, tzw. Kansai-ben, który przez pana Dybałę tłumaczony jest zwykle na gwarę poznańską (nie jestem pewna polityki innych wydawnictw oraz tłumaczy).

Wydawnictwo zdecydowało, że mieszkańcy Nagasaki w polskim wydaniu będą wypowiadać się tzw. „gwarą śląską” (wolę określenie etnolekt lub dialekt – gwara jest terminem opisującym coś znacznie mniejszego). Jestem wprawdzie gorolem, ale spędziłam w różnych rejonach Śląska wystarczająco dużo czasu by wiedzieć, że śląski też ma swoje warianty, a awantury jak właściwie powinien mówić prawdziwy Ślązak (choć łatwiej powiedzieć, kto nie jest Ślązakiem, niż kto nim jest) są dość bezsensowne i nie na miejscu. W różnych nie tylko rejonach, ale nawet miastach mówi się inaczej, a bywają to różnice zarówno w wymowie, jak i słownictwie i fleksji.

We Wzgórzu Apolla dialektyzacja utrzymuje się na idealnym poziomie – jest jej wystarczająco dużo dla budowy klimatu, a jednocześnie na tyle mało, że całość pozostaje zrozumiała dla goroli. A jak zapewniła znajoma ze Śląska* – „normalnie jakbym swojego kuzyna słyszała”.

– Czułbych sie lepij, kurząc na dachu.

– Ta buda mogłaby nie być tako sztywno i odewrzyć dach.

– Nasze kółko kurzoków z trzeciej klasy zaroz by go zajęło, hahaha. (…)

– Słyszoł żech, że jakiś Sentaro z pierwszej klasy wzioł i wyniósł go cichaczem. To se pomyślołech, że niezły z niego beszczel i żech mu go zwyndził! (…)

– Habłeś klucz pierwszakowi? Trochę wstyd habnąć coś takiemu gówniarzowi… W każdym razie dobro robota. Wogole to trzeba było pedzieć rychlij, że go mosz, zanim my zakurzyli!

Kolejne brawa należą się JPFowi za powiększony rozmiar mangi i naprawdę staranną jakość wydania. Mam ochotę posarkać, że mogliby się pokusić na twardą oprawę, ale trochę osób i tak się buntowało na zawrotną cenę tomiku – 25,20 zł. Jest pewna racja, że ziarnko do ziarnka, ale wolę jednak zapłacić więcej, a dostać produkt lepszej jakości.

Obwoluta pierwszego tomu ma bardzo ładny odcień czerwieni, podoba mi się też stylizacja tytułu. Ponury Kaoru na przedzie wygląda trochę na kleryka, ale wbrew dowcipom na Facebooku JPFu, wcale nie jest tak trupio blady jak straszył bodajże pan Dybała. Okładka jest graficznie prawie identyczna jak obwoluta, tylko czarno-biała i pozbawiona między innymi ramki z ceną i numerami ISBN.

11/10 ;D

Kupić?

Miałam już wrzeszczeć „TAK”, ale jednak się przymknę, bo nie jest to pozycja w pełni uniwersalna. Wydaje mi się, że znam kilku fanów mangi, których ta pozycja zanudziłaby na śmierć. Nie jestem pewna, czy nadaje się dla młodego czytelnika, ani czy przypadnie do gustu fanom shounenów. Nie po przeczytaniu tylko pierwszego tomu.

Jeśli jednak lubisz „babską” literaturę – czytaj. Jeśli lubisz shoujo, josei, obyczajówki, nostalgiczne historie o młodości i miłości, wspomnienia z ubiegłego wieku (w tym wypadku – lata sześćdziesiąte i jazz) – sięgaj po ten tytuł śmiało. Pierwszy tom zapowiada się naprawdę obiecująco, a wydawnictwo J.P.Fantastica wydało go absolutnie znakomicie (jedna z najlepiej wydanych przez nich mang). I naprawdę mam ochotę pogderać, że warto go kupić chociaż dla wspaniałego tłumaczenia.

Ale… Jeśli miałabym wcisnąć jakiejś znajomej przedstawicielce płci żeńskiej powyżej, dajmy na to, dwudziestego roku życia jakąś mangę, a miałby być to jej pierwszy kontakt z mangą (dzieciństwa z Sailor Moon nie liczę), to chyba wcisnęłabym jej właśnie Wzgórze Apolla. Jest cudownie babskie, a jednocześnie dość neutralne, nie przytłacza japońskością, dziwnym poczuciem humoru i specyficznym prowadzeniem fabuły. W wielu miejscach może przypominać komiks zachodni, albo po prostu książki obyczajowe. Niektórzy faceci mogą marudzić, że to niemęskie, ale wszystkim tym, którzy twierdzą, że uczucia są niemęskie, najchętniej zasadziłabym kopa w zad tyle razy, aż by zmądrzeli. O!

9/10


*Kto jest Ślązakiem, a kto nie to kolejna kłopotliwa para kaloszy. Ja zakładam, że jeśli ktoś się w jakiś sposób utożsamia i ma ku temu powody, to żadne „a twój dziadek to gorol” nie mają tu nic do rzeczy. W tym konkretnym przypadku W sumie jestem zaskoczona, bo dowiedziałam się dziś, że określenie „hanys” dotyczyło mieszkańca „Czarnego Śląska”, a podział Śląska na Czarny, Biały i Zielony to okres międzywojenny. Teraz mamy awantury o Śląski Dolne, Górne, Cieszyńskie i Opolskie, a Warszawa to najdalej na północ wysunięta dzielnica Sosnowca. Ostatni żarcik słyszałam kilkakrotnie z różnych źródeł i przyznam, że nadal bawi mnie niezmiernie.